Bruczkowski Marcin - Bezsenność w Tokio [audiobook pl]
![Bruczkowski Marcin - Bezsenność w Tokio [audiobook pl] Bruczkowski Marcin - Bezsenność w Tokio [audiobook pl]]()
Czyta M.Popczyński
"Co ja tutaj robię?
Myśl ta nie ma - wbrew pozorom - podstaw filozoficznych ani muzycznych, a jedynie odnosi się do spostrzeżenia, że pedałując cały czas mniej więcej prosto, dotarłem do punktu wyjścia, czyli małego, ciemnego zaułka na tyłach sklepu monopolowego, prawdopodobnie w dzielnicy Kanamecho [czyt. kanamecioo]. Coś na tym sklepie jest napisane i nawet drugi znak od lewej wygląda jakoś znajomo... może to nama, czyli surowy? Czy tak się pisze Shinamachi?
Ulica, oczywiście, nie ma nazwy; jest na to za mała. Wskakuję na siodełko i już mam ruszać, kiedy w jednej z bocznych alejek okalających sklep dostrzegam coś obiecującego: automat z napojami. Zawsze warto sprawdzić - do tajników sztuki przetrwania na tokijskiej ulicy należy wiedza, że w każdej wiosce można znaleźć jeden automat, który - dziw nad dziwy - jest zepsuty, czyli można w nim kupić piwo, sake, czasem japońską whisky (paskudztwo) albo japońską wódkę (wyjątkowe paskudztwo) dwadzieścia cztery godziny na dobę. Podjeżdżam bliżej - JEST! Ciemne przyciski; można kupić piwo. Normalnie wszystkie przyciski do wybierania różnych puszek z piwem zgodnie z wymogami prawa japońskiego powinny być od godziny 23:00 podświetlone czerwonym znakiem: wyłączone.
Pokrzepiony na ciele i duchu kupuję jeszcze jedną puszkę (220 jenów, raz się żyje) i odjeżdżam szukać dalszych przygód. Daleko nie zajechałem.
Dwóch miejscowych policjantów, leniwie pedałując na swoich stalowych rumakach, wyraźnie kieruje się z drugiego końca ulicy w tę stronę".
![Bruczkowski Marcin - Bezsenność w Tokio [audiobook pl] Bruczkowski Marcin - Bezsenność w Tokio [audiobook pl]](http://img.fastshell.pl/images/bruczkowskimarcinbez.jpg)
Czyta M.Popczyński
"Co ja tutaj robię?
Myśl ta nie ma - wbrew pozorom - podstaw filozoficznych ani muzycznych, a jedynie odnosi się do spostrzeżenia, że pedałując cały czas mniej więcej prosto, dotarłem do punktu wyjścia, czyli małego, ciemnego zaułka na tyłach sklepu monopolowego, prawdopodobnie w dzielnicy Kanamecho [czyt. kanamecioo]. Coś na tym sklepie jest napisane i nawet drugi znak od lewej wygląda jakoś znajomo... może to nama, czyli surowy? Czy tak się pisze Shinamachi?
Ulica, oczywiście, nie ma nazwy; jest na to za mała. Wskakuję na siodełko i już mam ruszać, kiedy w jednej z bocznych alejek okalających sklep dostrzegam coś obiecującego: automat z napojami. Zawsze warto sprawdzić - do tajników sztuki przetrwania na tokijskiej ulicy należy wiedza, że w każdej wiosce można znaleźć jeden automat, który - dziw nad dziwy - jest zepsuty, czyli można w nim kupić piwo, sake, czasem japońską whisky (paskudztwo) albo japońską wódkę (wyjątkowe paskudztwo) dwadzieścia cztery godziny na dobę. Podjeżdżam bliżej - JEST! Ciemne przyciski; można kupić piwo. Normalnie wszystkie przyciski do wybierania różnych puszek z piwem zgodnie z wymogami prawa japońskiego powinny być od godziny 23:00 podświetlone czerwonym znakiem: wyłączone.
Pokrzepiony na ciele i duchu kupuję jeszcze jedną puszkę (220 jenów, raz się żyje) i odjeżdżam szukać dalszych przygód. Daleko nie zajechałem.
Dwóch miejscowych policjantów, leniwie pedałując na swoich stalowych rumakach, wyraźnie kieruje się z drugiego końca ulicy w tę stronę".